Zasadą jest bycie przykładem tego, co chcemy widzieć u ludzi, których prowadzimy.

 

Jak zaczęła się Twoja służba w Kościele?

Z wykształcenia jestem muzykiem. Ukończyłem Wyższą Szkołę Muzyczną w
Warszawie. Od 1977 roku przez ponad 10 lat pracowałem w szkolnictwie
muzycznym jako nauczyciel, oraz jako aktywny muzyk w zespołach kameralnych i
orkiestrze symfonicznej. Prowadziłem jednocześnie służbę muzyczną w kościele w
Legnicy i byłem zaangażowany w różnych inicjatywach pomagających kościołom w
Polsce w rozwoju dziedziny muzycznej. Dość niespodziewanie dla mnie,
otrzymałem propozycję objęcia funkcji pastora w kościele.

 

Przyjąłem ją, bo otrzymałem przekonanie, że jest w tym Boże prowadzenie. Był rok 1984. Wiedziałem, że Pan Bóg powołuje mnie do służby pastorskiej dla przeprowadzenia zmian. Kościół nasz był raczej konserwatywny pod wieloma względami, dość powiedzieć, że kobiety i mężczyźni siedzieli w oddzielnych nawach… Kościół potrzebował ożywienia, nowego wymiaru głoszenie Słowa, choć mój poprzednik pastor Aleksander Mańkowski był bardzo dobrym kaznodzieją i człowiekiem noszącym pasję dla Boga i służby Jemu. Generalnie w tych czasach, we wspólnotach, które znałem, tych o charakterze zielonoświątkowym brakował typowego nauczania Słowa, członkowie zboru nie byli do tego przyzwyczajeni.

 

Jeśli chodzi o strukturę organizacyjną to panował demokratyczny system podejmowania decyzji; wszyscy członkowie zboru mieli cząstkę władzy poprzez akt głosowania w wielu zborowych sprawach dotyczących tak spraw administracyjnych, organizacyjnych jak i pasterskich.

Bóg dał mi zadania, łaskę, autorytet i ludzi, których wtedy potrzebowałem do
przeprowadzenia zmian. Wyraźnie też usłyszałem, że moja misja pastorska w tej
wspólnocie ma określony czas. Mam zreformować zbór w kilku dziedzinach,
zbudować zespół przywódczy, wychować swojego następcę i potem odejść do
innych zadań.

 

Jakie zmiany wprowadziłeś w kościele?

 

Na początek Pan Bóg pokazał mi dwie dziedziny, które wynikały z proroczego
przesłania i głębszego zrozumienia przesłania Biblii. Dokładniej chodziło o
zrozumienie, ustanowienie i wprowadzenie nowego rodzaju uwielbienia i nowego
poziomu przywództwa. Zmiany dotyczyły nie tylko sfery zachowań i kultury
organizacyjnej, zmiany miały charakter głęboko duchowy.

 

Uwielbienie Boga stało się dla mnie tematem głębokiego studium Pisma Świętego.
Pan Bóg mówił, że oddawanie mu czci może być bardzo ekspresywne, radosne, z
wykorzystaniem wszelkich możliwych środków wyrazu jak różnego rodzaju
instrumentów, mowy ciała- klaskanie, taniec, radosne proklamacje.

 

To co zaczynałem rozumieć w kwestii przywództwa sprowadzało się do zrozumienia
duchowego autorytetu liderów a nie tylko formalnego, wynikającego z zajmowanej
pozycji. Na autorytet trzeba sobie zapracować.

 

 

Zasadą jest bycie przykładem tego,
co chcemy widzieć u ludzi, których prowadzimy.

 

 

Ludzie z duchowym autorytetem rozpoznawani są jako ci, którym można zaufać.  Takim przywódcom inni poddają się, za takimi podążają. Autorytet dany jest od Boga, ale musi być przez ludzi rozpoznany i udzielony przywódcy. Prawdziwego autorytetu nie da się wymusić.
Liderzy, w Bożym zamyśle, to ludzie Słowa i modlitwy. Na takich starałem się ich kształtować.

Zacząłem nauczać w kościele na te tematy, pokazywać Boże standardy, Boże rozwiązania. To powoli zmieniało mentalność kościoła. Kościół zaczął się dynamicznie rozwijać duchowo i liczebnie. Wymagałem, żeby liderzy aktywnie uczestniczyli w organizowanych modlitwach, nauczaniach, których było sporo. Regularnie mieliśmy spotkania dla liderów. Było też sporo wydarzeń o charakterze ewangelizacyjnym.

 

Jak ludzie reagowali na wprowadzane zmiany?

 

Ogólnie rzecz biorąc reakcje były pozytywne, czułem, że otrzymałem kredyt
zaufania. Zaczęliśmy przeżywać wyraźne Boże poruszenie i to sprawiało, że ludzie
powoli akceptowali zmiany, jakie zachodziły. Dla liderów zostały ustanowione
wysokie standardy, więc niektórzy z nich nie byli gotowi na taki rodzaj
zaangażowania, więc wycofali się.

 

Muszę też przyznać, że nie obyło się bez sprzeciwów i opozycji ze strony niektórych ludzi. Ale w tym czasie nikt z powodu zmian ze wspólnoty nie odszedł. Niesamowite Boże działanie widzieliśmy w tym, że ludzie zaczęli garnąć się do kościoła, który szybko wzrastał liczebnie. Spotkania ewangelizacyjne kościoła przynosiły obfity plon. Organizowaliśmy dla nowych wierzących nauczania z pierwszych kroków wiary, potem zasad służenia. W tych grupach powstawali nowi liderzy grup domowych i służb. Liderzy, którzy pracowali już dla nowej wizji kościoła.

 

Nigdy nie miałem skłonności do autokratycznego podejmowanie decyzji, ale wtedy
czułem, że na początku muszę ciężar prowadzenia wspólnoty głównie wziąć na siebie. Ogłosiłem, że w kościele nie będzie więcej wyborów i głosowania, że nie ma
podstaw biblijnych do takiego zarządzania kościołem jakie wcześniej mieliśmy.
Moim celem było to, aby w tym pierwszym okresie po zmianach rozwinęli
się odpowiedzialni liderzy, przywódcy, którym będzie można powierzać coraz
większy zakres odpowiedzialności.

 

Czasem się zastanawiam, jak to się wszystko stało i czy dzisiaj zrobiłbym to jeszcze raz… Ale wiem, że Bóg w tym był.

Ludzie w nadprzyrodzony sposób obdarzyli mnie zaufaniem i w ten sposób mogłem podejmować radykalne decyzje. Z czasem przedstawiłem nowych, zaangażowanych liderów; wyznaczyliśmy sobie rok próby. Mogliśmy przekonać się czy te osoby są rozpoznawane jako liderzy, czy są w miejscu autorytetu i przywództwa. Wszyscy byli na swoim miejscu. Kościół wzrastał w każdej dziedzinie. Należeliśmy w tamtych latach do grupy największych kościołów ewangelicznych w naszym kraju.

 

koniec części pierwszej

rozmawiała Hanna Tarnawska – Leaderstyle